Zmienność Losu
I znów pada. Dobrze chociaż, że żyje, jeszcze coś do jedzenia i może uda mi się dojść do granicy. ... I mogłoby w końcu przestać padać. A miesiąc tak dobrze się zapowiadał, w końcu, po roku udawania, i płaszczenia się przed tymi psami niewiernymi udało mi się uzyskać informacje dzięki którym obrona Lubusza nie miała szans. Oblężenie grodu trwało już ponad tydzień, a ja jako sługa jednego z doradców kasztelana, miałem dostęp do wielu informacji. Dzięki mnie wojska cesarskie wiedziały dokładnie co się dzieje w grodzie. Znałem dokładne wyposażenie grodu: ilość wojów, broni jaką posiadali, zapasy żywności. Przekazywałem też informacje dotyczące nastroju panującego wśród Słowian. Lecz, tak naprawdę dopiero w czwarty dzień tego miesiąca, wpadła mi w ręce rzecz, dzięki której obrona grodu przestawała mieć jakiekolwiek szanse. Znalazłem plan miasta na którym były naznaczone tunele pod miastem przez które można było się z niego wydostać, ... oraz dostać pomyślałem po chwili. Już wtedy zacząłem sobie wyobrażać jak dzięki tym tunelem nasze wojska z łatwością dostają się do grodu i przez zaskoczenie z łatwością go zdobywają, jak Ja zostaje obsypany nagrodami. Oczywiście zanim oddałem plan przełożonym wszystko dokładnie sprawdziłem. Każdego z wejść tunelu pilnowało dwóch wartowników, którzy niezbyt dobrze wykonywali swoje obowiązki gdyż często drzemali i bez problemu można było się koło nich przekraść. Tunel przez który przeszedłem kończył się w lesie w miejscu takim, iż graniczyło z niemożliwością aby ktoś odkrył go nie znając jego położenia. Po powrocie do grodu poszedłem od razu oddać znalezioną mapę i zdać relacje Ryszardowi, który pod przybranym imieniem Bogdan, zamieszkiwał domostwo przy zachodniej palisadzie. Był on moim przełożonym, chyba można to tak nazwać, w każdym razie przesyłał on wiadomości, te które uzyskiwałem, dalej. W sumie to zawsze mnie ciekawiło jak on to przekazywał, nieważne, nie moja sprawa. W każdym razie dwa dni po moim odkryciu, oblężenie się skończyło, z miasta został sam popiół, żaden poganin nie przeżył tej masakry. Niemieckie wojska weszły do grodu tuż po północy, większość z wojów poginęło w ciszy, rankiem zaglądając do koszar można było odnaleźć ludzi leżących w łóżku z poderżniętym gardłem lub sztyletem wbitym w serce. Ja sam zabiłem Bogusława, mojego słowiańskiego pracodawcę. Zbudził się on w nocy i zauważył że coś jest nie tak, polecił mi budzić ludzi, ... pięć sekund później zaciskałem mu na szyi sznur, próbował coś krzyczeć, ale tylko bezgłośnie poruszał wargami, po chwili osunął się na ziemie patrząc na moją twarz martwym wzrokiem. Lecz to co zapadło mi najbardziej w pamięci to krzyk rozpaczy Słowian gdy w końcu zobaczyli co się dzieje. Ci którzy nie poginęli w śnie zaczęli wychodzić na ulice i walczyć, lecz nie wiedzieli skąd zostali zaatakowani, wielu z nich zdążyła chwycić tylko za to co miała pod ręką i tym się broniła. Widziałem jak jeden z wojów próbował walczyć nożem kuchennym z rycerzem odzianym w zbroje i władającym mieczem dwuręcznym, udało mu się uniknąć trzy pierwsze ciosy, lecz ciągle był zbyt daleko by sam mógł zaatakować, ... czwartego uderzenia nie uniknął, miecz uderzył w lewe ramię odcinając je i zagłębiając się jeszcze w tułów. Rycerz wyciągnął z trupa miecz a następnie wbił w plecy jakiejś kobiety biegającej w obłędzie. Potem ruszył w kierunku domu kasztelana, zabijając po drodze kolejnych Słowian. Był to widok przerażający i okrutny, a jednak też piękny, piękny ponieważ ginęli ci co uparcie odrzucali słowo Boże, ci co nie chcieli się pokłonić przed jego gniewem, który w końcu się objawił w tej masakrze. Walki trwały do rana, jeszcze przy wschodzie słońca można było ujrzeć jak, na niektórych ulicach, Słowianie próbują się bronić ostatkami sił, jednak do południa wszystko się skończyło. Zaczęto wynosić z grodu wszystkie kosztowności, a sam gród podpalono. W dzień po zwycięskiej bitwie, armia była gotowa do drogi powrotnej, niestety drogę powrotną zagrodziła nam jakaś armia – słowiańska armia. Skąd ona się wzięła nikt nie miał pojęcia, lecz też nikt tak naprawdę zbytnio się nią nie przejął. Armia brandenburska miała od nich dwa razy więcej ludzi, a na dodatek lepiej uzbrojonych. W obozie panowała wręcz radość, że będzie można ku chwale jedynego Boga, pozabijać więcej tych pogańskich psów. I wtedy się zaczęło, jakiś dziesięciu Słowian wyszło z szeregów, zaczęli coś palić i wykonywać dziwne ruchy. Rycerz koło, którego stałem zdążył tylko mi powiedzieć, iż będzie musiał jednego takiego wziąć do niewoli, żeby mu dzieci zabawiał. Wtedy z nieba spadł piorun niszcząc drzewo w pobliżu namiotu dowódcy, wiatr nagle nabrał na sile i zaczęło się piekło. Wyglądało to tak jakby wszystkie siły natury sprzymierzyły się przeciwko nam i ... zaatakowali nas Słowianie. Nie wiem co się zdarzyło później, jedyne co pamiętam to jakiś kamień lecący w moją stronę i ... ciemność. Obudziłem się w nocy, z głowy ciekła mi krew, hełm, który miałem na głowie musiał złagodzić wystarczająco uderzenie kamienia abym przeżył. Koło mnie leżało pełno trupów, w końcu udało mi się przeczołgać w stronę lasu. Gdy do niego dotarłem straciłem przytomność. Kiedy się znowu obudziłem było popołudniu. To co ujrzałem napełniło mnie lękiem – poległych rodaków moich ułożono na jednym stosie i podpalono, lecz to co zrobiono z żywymi przeraziło mnie kompletnie. Ujrzałem poustawiane pale, a na nich nabitych ludzi, którzy jeszcze żyli. Widziałem jak ruszają ustami próbując wyrazić cierpienie. Na jednym z pali zobaczyłem Ryszarda, ledwo co go poznałem, gdyż miał zmiażdżoną prawą stronę twarzy. Nie mogłem nic uczynić aby im pomóc, w końcu odwróciłem się i zacząłem uciekać. Nie wiem jakim cudem udało mi się dojść tak daleko, ale według moich obliczeń jestem już blisko przyjaznych terenów, musze jeszcze trochę wytrzymać i będę w domu. Jeszcze gdyby tak przestało padać na rany Chrystusa.
Konrad. |